Jakoś tak w połowie czerwca 2016 dostałem na pożegnanie 0,5l grappy. Pamiętam od kogo ale bez imienia. Jak za szybą stanie pięć osób to palcem tego dużego wskażę. Przepraszam za niepamięć, ale wiek robi swoje.
Grappa już wtedy smakowała mi bardzo. Wręcz wyróżniała się w natłoku dobroci.
Dwa podejścia saute. Pyszna, ale za mocna. Bukiet rozkoszny, ale na finiszu zabity mocą. Lekka słodycz, ale utopiona w alkoholu.
Rozrzedzam o jakieś 10% i wącham. Kurde, zupełnie inny alkohol. Przemiana wręcz niemożliwa. Aromaty uciekły, smak zwiądł, moc została.
Sam nie wiem który napitek opisać. Wracam do oryginału.
Na zapach: owoce, szypułki, trawa (właściwie siano), tłuszcz (może smalec), trochę karmelu.
Smak: szczypie lekko, ostro jak wyciskane cytrusy na języku, lekkie przed i pogony ale na +, delikatna goryczka i znowu pieczenie jak od papryczki, takie bezinteresowne acz miłe, dużo szypułek (może skórek), trochę kawy i metal jak plomba, ale na zębach. Bardzo długo wszystko się utrzymuje i mam ochotę na następny łyk. W czerwcu też tak było.
Słaby degustator ze mnie ale w tym czerwcu chętnie takie 0,5 grappy znowu przyjmę.
P.S. I zapomniałem dodać. Bardzo wytrawny (alkohol) - wytrawna (grappa). Zero słodyczy, czego w moich destylorektyfikatach chyba nigdy nie uzyskałem. I wiem, że na początku pisałem lekka słodycz. Ale tak piszę, jak czuję. Widać zmienia mi się.